wtorek, 11 sierpnia 2015

Socjalistyczna sielanka.

Dwadzieścia pięć lat temu, wraz z nadejściem,(oczekiwanej podobno przez społeczeństwo) wolności- osiadłem w typowym, polskim,prowincjonalnym blokowisku. No może nie do końca typowym, ponieważ było to blokowisko wojskowe. Zamieszkiwane przez przedstawicieli wszystkich rodzajów broni i służb. 

Moje zdziwienie budził fakt spokrewnienia bądź spowinowacenia większości mieszkańców. W istocie -społeczność tej enklawy ludowej demokracji była plemienną wspólnotą klanów, podwieszonych, pod oficjeli wojskowych, zatrudnionych w usytuowanej niedaleko dywizji. W tej sytuacji wartość jednostki budowało przekonanie że ..”nieistotne kim jesteś-ważne kogo znasz”. Żyło się tu od poligonu do poligonu i od imienin do imienin, poprawiając wizję szarej rzeczywistości alkoholem. 

Od czasu do czasu zgnoiło się jakiegoś niepokornego sąsiada (o ile nie miał wyżej postawionego krewniaka) a podoficerowie mogli się dowartościować jako społeczni inspektorzy ruchu drogowego, gnębiąc starszych od siebie stopniem-dysponentów pojazdów. Funkcja ta w zakresie mocy społecznej, była odpowiednikiem popularnego w środowisku cywilnym „ormowca”. 

Oficerom pozostawała jedynie półoficjalna droga przyśpieszonego awansu, zależna od pozycji krewnego we władzach wojskowych. W tej sytuacji błogosławieństwo poprawy pozycji społecznej spływało również na żony i dzieci. Tak więc w drzwiach osiedlowego sklepiku pani porucznikowa musiała przepuścić panią pułkownikową ,a jeśli nie zdążyła, mogła usłyszeć powszechnie stosowany zwrot: „czy pani wie kim jest mój mąż”? Syn majora lał syna sierżanta a ten ostatni martwił się tylko o to aby przypadkiem syn szefa nie nadwyrężył za bardzo mięśni, bo mogłoby się to odbić na premii czyli tzw „miesięczniku”. 

90% mieszkańców osiedla pochodziło ze wsi i małych miasteczek,więc w sobotnie popołudnie ciągnęły tu tłumnie karawany rodzinnych dostawców żywności. Gwarantowało to tłustą zagrychę na sobotnio-niedzielną popijawę, bez konieczności opędzania imprezy kiszonym ogórkiem. Żyło się „dostatnio i szczęśliwie”

Nagle, ten uładzony obraz socjalistycznej rzeczywistości rozsypał się w proch. Niejaki Pan Michnik ,był uprzejmy wmówić dziesięciu milionom aktywnych członków „Solidarności” z 1980 r, że to o co walczyli nazywane jest kapitalizmem. Obiecał też wraz z kolegami z KOR-u w imieniu wszystkich robotników, dogadać się z władzą , by ramię w ramię z komunistami zaprowadzić w Polsce nowy ład społeczny, czyniąc ją mlekiem i miodem płynącą. 

Był to moment który zainicjował mój epicki rejs ku samozniszczeniu-ponieważ ja uwierzyłem że teraz wszystko ulegnie zmianie. Uwierzyłem iż bolszewia wreszcie się skończy, komuniści zostaną rozliczeni a społeczeństwo, przeobrażone w duchu obywatelskim, zacznie funkcjonować normalnie. Podobnie jak miliony innych uwierzyłem w sprawiedliwość i zadośćuczynienie obiecane przez premiera Mazowieckiego. Jakże się jednak myliłem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz