środa, 9 grudnia 2015

Prowincjonalny system rządów-czyli PZPR wiecznie żywa!


Do niedawna wiele podróżowałem po Polsce rowerem. Praktycznie w każde wakacje zdarzało mi się pakować sakwy i ruszać w trasę. Zaletą takiego sposobu podróżowania jest możliwość wnikliwej obserwacji otoczenia, a przede wszystkim sposobu funkcjonowania lokalnych społeczności we wszystkich zakątkach naszego kraju.:-))

A było co obserwować! Zacząłem doświadczać w praktyce,skutków zmian zachodzących w kraju po wstąpieniu do Unii Europejskiej. Zaliczam do nich lepsze drogi, pojawiające się jak grzyby po deszczu - ścieżki rowerowe, łatwiejszy dostęp do placówek handlowych i kulturalnych. Jednym słowem : „sielanka”. Ale kiedy wejść w to trochę głąbiej to okazuje się że nie jest wcale tak różowo. Lepsze drogi kończą się gdzieś w „szczerym polu”, ścieżki rowerowe przebiegają tylko przez środek wsi a na jej granicy przechodzą płynnie w drogi przeciwpożarowe z piachem po osie. Na kempingach i polach namiotowych brak jest bankomatów, zdarza się ,że po pieniądze lub dla uzyskania pomocy medycznej trzeba jechać kilkadziesiąt kilometrów do sąsiedniej gminy.

Bywa również, że gminy fundują sobie kładki dla pieszych nad lokalnymi ciekami, w miejscach, gdzie nikt od lat nie widział żywej duszy, a perony kolejowe (patrz Zielona Góra), pojawiają się niespodziewanie w środku lasu, gdzie jedynie sarny i dziki mogłyby z nich korzystać...Nie są to odosobnione przypadki bo pieniądze publiczne wydaje się w ten sposób w całym naszym kraju.

Przeciętny Holender , Niemiec lub Szwed powiedziałby, w takiej sytuacji, że to zwykła niegospodarność, ale nie Polak. Dla Polaka nie jest to kwestia dyskusyjna - skoro taki stan rzeczy istnieje to znaczy, że tak musi być i nie ma co się nad tym zastanawiać. Przecież nie utrudnia to w żaden sposób korzystania z ulubionej rozrywki, jaką jest picie piwa pod sklepem. A, że ktoś uszczknie coś tam z funduszy unijnych to problem Unii, skoro daje kasę to niech się martwi. Tylko, boleśnie narzuca się konstatacja , że jest to powtórka z czasów gierkowskich, kiedy kupione za dewizy na Zachodzie maszyny rdzewiały pod gołym niebem, bo zamówiono je zanim powstała fabryka, a budowane w ekspresowym tempie drogi dla uczczenia przyjazdu I sekretarza, rozpadały się po tygodniu ponieważ asfaltowy dywanik kładziono na piaskowym podłożu.

Dr hab. Piotr Nowak z Uniwersytetu Jagiellońskiego , twierdzi, iż taki stan rzeczy wynika z adaptacji dawnego ,komunistycznego systemu zarządzania, stosowanego w prowincjonalnej Polsce przez PZPR. W wywiadzie udzielonym Tomaszowi Borejzie - mówi: Na górze zwykle jest jakiś poseł. Najlepiej jak ma tzw. przełożenie na Warszawę i dojście do jakiegoś ministerstwa. W województwie lub powiecie znajduje się gwiazda takiego układu. Na ogół jest to człowiek umocowany politycznie, który pełni rolę pośrednika. Często ci "organizatorzy" znajdują się też w starostwach powiatowych. Duże znaczenie ma urząd marszałkowski, bo tam są pieniądze i realny wpływ na politykę w lokalnych społecznościach. Natomiast na dole jest poziom gminny, gdzie to wszystko przekłada się na konkrety – kontrakty i etaty.”1

Jest to układ żywcem przeniesiony ze struktury PZPR. Na jego czele stał jakiś lokalny, powiązany z „centralą „ działacz partyjny, dalej struktura egzekutywy wojewódzkiej i nomenklaturowi dyrektorzy przedsiębiorstw. Dzisiaj ci dyrektorzy państwowych przedsiębiorstw zostali zastąpieni przez prywatnych przedsiębiorców, nieformalnie powiązanych z lokalną władzą.
Powoduje to, że przetargi na kontrakty w których teoretycznie powinna decydować cena oraz doświadczenie, wiedza i jakość wykonania usługi, ustawia się tak by wyeliminować konkurencję z zewnątrz, (ten stan rzeczy doskonale przedstawiono w serialu „Ranczo” gdzie przetargi, wójt ustawiał tak by wszystkie kontrakty przypadały Więcławskiemu):-)).

Zainteresowani, wewnątrz układu dogadują się, kto ma dostać kontrakt. Oczywiście zawyża się przy tym koszty dla uzyskania spektakularnych korzyści. Konsekwencje są takie, że świadczone w tym systemie usługi okazują się tańsze na wolnym rynku niż w zamówieniach publicznych. Dotyczy to wszystkich dziedzin działalności- od montażu instalacji, budowy wiat przystankowych, melioracji pól, aż do dużych projektów budowlanych. W całej Polsce inwestycje są realizowane po to by znajomi i krewni mogli zarobić a nie dlatego, że są potrzebne lokalnej społeczności.

Tu znów zacytuję dr. Nowaka: „Często. Celem wydawania pieniędzy niekoniecznie jest wizja programowa. Bywa nim znajomość konkretnego wykonawcy. Skoro coś może wykonać "swój", to się właśnie to robi. Mam na swoim terenie brukarzy? Zrobię chodniki. Nie zawsze chodzi o korupcję. Często o brak kompetencji i specyficzny sposób rozumienia interesu społecznego. Przy czym bardzo trudno jest tego dowieść, stosując tradycyjne narzędzia badań społecznych.”2

Mistrzami”w tej dziedzinie są działacze PSL - „Ze smutkiem muszę powiedzieć, że widać to po ostatnich wypadkach w PSL-u. Kiedy czytam, jak zatrzymany poseł awanturuje się z policją i krzyczy, że nie mogą go dotykać, bo on zna posła Burego i ich załatwi, to w jego przekonaniu, że może to zrobić, widzę kwintesencję tego, jak takie układy działają. Ci, którzy mogliby z tym coś zrobić, bardzo często w nich uczestniczą. Ci, którzy chcieliby z nimi coś zrobić, są bardzo często za słabi.”3

Mieszkańcy takich prowincjonalnych miejscowości niejednokrotnie sami są uwikłani w nielegalne przedsięwzięcia, czego byłem świadkiem w jednej z „letnich metropolii”, kiedy to tzw „porządny obywatel”przez 30 minut narzekał na niegospodarność i nepotyzm w gminie, oraz złorzeczył „durnym mieszkańcom” że dają sobą manipulować. Kiedy go zapytałem dlaczego sam nic z tym nie robi tylko narzeka, odpowiedział- „coś pan zwariował ja warsztat na czarno prowadzę jak podskoczę to mnie utrącą..” I tak wygląda obywatelska postawa polskiej prowincji, aktywizuje ją najczęściej zazdrość, że powiązany z polityką wójt więcej wyciąga ze swoich kombinacji niż „porządny obywatel” ze swojego prowadzonego „na czarno” warsztatu.:-))

Jeśli dodamy do sieci takich powiązań lokalne media, zależne od finansów gminy, komendanta policji, który jest szwagrem wójta, prokuratora, będącego bratem ciotki żony i sędziego który kończył studia z prokuratorem, to okaże się że lokalny układ stał się twierdzą nie do zdobycia, a cały aparat państwa jest za słaby by go zdemontować.

Innym problemem są kompetencje lokalnych urzędników, spośród których większość to ludzie słabo przygotowani, trafiający na stanowiska dzięki protekcji rodzin i znajomych. W socjologii taki sposób aktywności społecznej nazywany jest"brudnym kapitałem społecznym". Aby odróżnić gminę z siecią patologicznych powiązań od zarządzanej zgodnie z zasadami wystarczy przyjrzeć się rozwojowi poszczególnych miejscowości. Jak pisze Nowak- „ Jeżeli trafiam do gminy, w której jest kilka lub kilkanaście miejscowości, i widzę, że wszędzie jest kanalizacja "lub" strategia na rozwiązanie problemów ścieków i wodociągi, to sobie myślę: to jest dobrze funkcjonujący wójt. Jeżeli trafiam w miejsce, gdzie jest jedna centralna miejscowość, która ma wszystko, a inni nic, to się zastanawiam, kto tutaj rządzi. Kryteria są zresztą często dość racjonalne. Inwestuje się tam, gdzie potrzebne są głosy. W miejscowościach, gdzie jest najwięcej mieszkańców.”4


Ostatnim problemem o którym chcę powiedzieć, a pisałem już o nim w poście: „Zastaw się a postaw się „,jest bezmyślne małpowanie wzorców zachodnich, bez dostrzegania kontekstu ich występowania. Większość takich adaptacji pasuje do polskich realiów jak „pięść do nosa”. Tak pisze o tym Nowak-„Tutaj jest też taka kwestia, że my jak papugi próbujemy naśladować cudze rozwiązania. Tymczasem potrzebujemy własnych. Jak mam sięgnąć do mojej działki, to jestem pewien, że na polskie rolnictwo nie ma pomysłu. Obawiam się, że brniemy w pułapkę. Są dobre samorządy, które rozwijają się w zrównoważony sposób i będą w stanie utrzymać swoje inwestycje. Ale będą też tacy, którzy nie udźwigną kosztów. Przy dekoniunkturze nie będą w stanie utrzymać tego, co zbudowali. Tego nikt nie kontroluje. To jest zostawione na żywioł. Kto spłaci te kredyty? Kto to wszystko utrzyma? Chyba najlepszy przykład to aquaparki, które teraz buduje się wszędzie.”5


Ważne by to wszystko zauważać i nie udawać że tak powinno być. By nie okazało się po latach, że podobnie jak w „epoce gierkowskiej” zmarnowaliśmy szanse jakie otworzyły przed nami zachodnie kredyty, inwestując pieniądze w nietrafione przedsięwzięcia, oraz ufając ludziom dbającym jedynie o własny interes. „Trzeba budować metody, które pozwolą ludziom się komunikować, organizować i współdziałać.”6


1Tomasz Borejza Onet wiadomości „Polską lokalna rządzą sieci interesów”
2Tomasz Borejza Onet wiadomości „Polską lokalna rządzą sieci interesów”
3Tomasz Borejza Onet wiadomości „Polską lokalna rządzą sieci interesów”
4Tomasz Borejza Onet wiadomości „Polską lokalna rządzą sieci interesów”
5Tomasz Borejza Onet wiadomości „Polską lokalna rządzą sieci interesów”
6Tomasz Borejza Onet wiadomości „Polską lokalna rządzą sieci interesów”

piątek, 4 grudnia 2015

Zemsta "ciężko-myślących".


Ponieważ w ostatnich dniach wiele dzieje się na scenie politycznej, sądziłem, że podobnie jak ja, inni mieszkańcy naszego „Grajdołokowa” również będą zainteresowani przebiegiem zdarzeń , kształtujących , być może na całe dziesięciolecia charakter polskiej polityki. Myliłem się, rezydenci naszego miejskiego habitatu bardziej byli zainteresowani chęcią zemsty za poprzedni wpis na moim blogu niż rozważaniem w domowych pieleszach zakresu swych obywatelskich uprawnień, ograniczanych samowolą polityków.

Dokonując poprzedniego wpisu zapomniałem o dewizie Józefa Piłsudskiego, która głosiła, że: „Jeśli chcemy by Polak zrobił to czego od niego oczekujemy, musimy mu tego zabronić...” Wynika z tego również , że jeśli mu czegoś zabronimy - na pewno to zrobi, a przynajmniej poczuje się zobowiązany by zamanifestować swoje niezadowolenie! Tak więc lokalni mieszkańcy, oburzeni krytyką ich poczucia empatii i miłości do zwierząt, ruszyli gremialnie pod moje okna by zaprotestować przeciw tym „pomówieniom”.

Przez niecałą godzinę pod moim balkonem przewinęło się około 30 osób z których większość wykonywała „dziwne gesty”,( zauważcie, że to nie ja chodzę pod wasze okna tylko wy pod moje, kto więc ma „nierówno pod sufitem”??? :-)). Próby nawiązania kontaktu z niektórymi „protestującymi”:-)),poprzez stosowanie cytatu z Norwida, dotyczącego charakteru Polaków zakończyły się radosnymi okrzykami: „spier”... gnoju. Wobec powyższego stwierdzam, iż polski system pedagogiczny nie stanął na wysokości zadania, albowiem , trawestując znaną literacką frazę o Mickiewiczu: „Norwid wielkim poetą był...”:-))). A niedocenianie jego twórczości świadczy o niskim poziomie narodowej tożsamości rodaków…:-))

Na zakończenie, stosując się do wymienionej w poście, maksymy Józefa Piłsudskiego, zabraniam wszystkim mieszkańcom Grajdołkowa mówić mi dzień dobry i być dla mnie miłymi!!!

P.S.
Na waszym miejscu zainteresował bym się jednak co dzieje się w sprawie konstytucji RP, ponieważ któregoś pięknego poranka możecie się obudzić w całkiem innym kraju i nie jestem pewien czy będziecie z tego powodu zadowoleni...:-))

środa, 2 grudnia 2015

Apel do osiedlowych "ciężko-myślących"!!!

Mija tydzień od napisania ostatniego postu i regularnie spotykam się z klasycznymi dla tego ubogiego umysłowo, osiedlowego środowiska przejawami  agresji tj. obraźliwymi gestami i zachowaniami, polegającymi na próbach zastraszania mnie przez przejeżdżanie samochodem centymetry od mojego ramienia. Ale próby prowokowania mnie do gwałtownych reakcji przez rzekomo "przypadkowe" nadepnięcie lub kopnięcie wyprowadzanych przeze mnie psów są niegodne jednostek ludzkich i świadczą o poziomie zezwierzęcenia lokalnych "pseudo homo sapiens"! Nie usprawiedliwia takiego działania ani fakt trudnego dzieciństwa w patologicznej rodzinie, ani stan ZNP u kobiet. Ani nawet nawet jedno i drugie łącznie!!!!! 

P.S.
Jeśli macie pretensje do mnie to nie odgrywajcie się na psach, ponieważ one nie podzielają moich poglądów.:-)) Informuję, że nie zamierzam tolerować takiego stanu rzeczy i będę od tej pory, w podobnych sytuacjach podejmował zdecydowane, aczkolwiek zgodne z prawem działania!!! A, i celowo napisałem "ciężko-myślących " a nie ciężko myślących, traktując to jako nazwę własną pewnej grupy ludzi podobnie jak "twardogłowych".

poniedziałek, 23 listopada 2015

Dlaczego nie mam prawa czuć się "prawdziwym Polakiem"?


W niezwykle emocjonalnej dyskusji z pewnym „starym komunistą” na temat tożsamości polskiego narodu, który jeszcze niedawno był baaaardzo komunistyczny, padło z jego ust stwierdzenie, że jako Polak mam obowiązek dostosować się do większości, czyli powinienem być taki jak większość rodaków. Natychmiast zacząłem się zastanawiać jaka jest ta większość z którą powinienem się utożsamiać?

Jak wiadomo 90% naszych obywateli to katolicy, co w kategoriach moralnych czyni nasz naród najlepszym na świecie, gwarantując powszechną miłość bliźniego i empatię...Ups, ja niestety nie zaliczam się do tej kategorii, ponieważ nie jestem katolikiem, więc już pojawiła się pierwsza cecha dyskredytująca mnie jako Polaka.

Ale idźmy dalej :większość naszego narodu to etniczni Polacy, chłopskiego pochodzenia, (cokolwiek to znaczy :-)). Ostatnim aktem na drodze do osiągnięcia doskonałości w tej dziedzinie był rok 1968 i gomułkowska czystka żydowskiej mniejszości, przeprowadzona pod pretekstem oczyszczania partyjnej nomenklatury z „obcych ideowo elementów”. Przy okazji pozbyto się również większości, wartościowej, zasymilowanej kulturowo polskiej inteligencji ale co tam, warto było, nie taką cenę zapłacił by polski lud za narodowościową jednorodność.

Tu znów mały zgrzyt ,ponieważ moi przodkowie ze strony ojca byli Niemcami, przybyłymi na ziemie Królestwa Polskiego w 1833r. Świadczy o tym niemieckie nazwisko i komplet rodzinnych dokumentów. Mało, że byli to Niemcy to jeszcze mieszczanie, czy raczej, jak wolała to przedstawiać bolszewicka nomenklatura, „drobnomieszczanie”. Pojawia się więc kolejny powód by nie uznać mnie za prawdziwego Polaka. Podobnie jak wszystkich Ślązaków, Mazurów, Kaszubów, Niemców Opolskich, Łemków, Ukraińców itp., itd.

Drążąc ten temat w masochistycznym dążeniu do prawdy, warto jeszcze zastanowić się nad oceną funkcjonowania naszej państwowości na przestrzeni wieków. Oczywiście ocena nie może być negatywna. Nasz naród jako WYBRANY przez OPATRZNOŚĆ dla „obudzenia sumienia Świata, jedyny, godzien miana WINKELRIEDA , nie może zostać zniesławiony jakąkolwiek krytyką. Ja zaś ośmielam się krytykować nie tylko dzisiejszą rzeczywistość, ale świętą historię tego, najdoskonalszego w dziejach narodu. Kiedy to czytam sam zaczynam się wstydzić, dostrzegając, że nie mam prawa uważać się za Polaka.

Kolejnym elementem o którym warto powiedzieć, jest legendarna tolerancja naszego narodu, rozsławiana przez wieki, hołubieniem na łonie Rzeczypospolitej różnych mniejszości religijnych i etnicznych. Przypomniana obecnie w kontekście radosnego, „ogólnonarodowego przyzwolenia”, w duchu chrześcijańskiego miłosierdzia na przyjęcie tłumów syryjskich uchodźców. Jako, że ja- wyrodny obywatel-ośmielam się mieć w tej materii odmienne od większości Polaków zdanie, znów uderzam się w pierś, uświadamiając sobie, że niegodny jestem...itd.

Ostatnim problemem, który chciałbym poruszyć w dzisiejszym poście jest powszechna obecnie, wśród polskiego społeczeństwa, postawa , która wyewoluowała bezpośrednio z dawnej, bolszewickiej postawy „zaradno-kombinującej”, nazywana „pragmatyczno – konsumpcyjną”. Zajęła ona miejsce, obywatelskiej u swych źródeł, postawy „solidarnościowej” i charakteryzuje się bezkrytycznym przyzwoleniem na rządy silniejszego, oraz nieograniczoną wręcz żądzą konsumpcji.
Tutaj znów, jako idealista, nie znalazłem się w głównym nurcie społecznej aktywności, co czyni mnie godną pogardy, namiastką „PRAWDZIWEGO POLAKA”. Jeśli dodać do tego moją niechęć do piłki nożnej i motoryzacji, to okaże się, że całkowicie dyskredytuje mnie to jako obywatela III RP.

Podsumowując: uznałem, że w trosce o właściwie zrozumienie mojej wypowiedzi, jestem zmuszony sformułować na piśmie swoje spostrzeżenia, by uniknąć zniekształconego, ustnego przekazu historii. Kolportowanego przez tendencyjnie nastawionych, nie znających pojęcia sarkazmu, interlokutorów, „bolszewickiej” proweniencji. Jak to zwykle bywa po moich rozmowach z mieszkańcami naszego osiedla!!!

Dodam, że jestem ogromnie rad ,iż posiadanie polskiego obywatelstwa zobowiązuje mnie, do przestrzegania przepisów prawa, oraz płacenia podatków, co sumiennie czynię, a konstytucja, w ramach obywatelskich wolności, gwarantuje mi wolność wyznania i sumienia. Dzięki temu zachowałem odrębność kulturową i etniczną, bez konieczności upodobnienia się do „większości Polaków”, jak usiłował mi to wmówić „stary komunista”. Ale co ja tam wiem, kto by się przejmował konstytucją -większość ma zawsze rację! To ostatnie zdanie to sarkazm, gdyby jakiś „prawdziwy Polak” nie „załapał”.:-))

czwartek, 19 listopada 2015

Legenda "bohaterów walk o umacnianie władzy ludowej" cz.2.


Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego i Milicja Obywatelska- trochę historii. 

„Milicja Obywatelska została utworzona na podstawie Manifestu Lipcowego, Polskiego Komitetu wyzwolenia Narodowego oraz dekretu o powołaniu MO z 7 października 1944 r i podporządkowana organizacyjnie pod Resort Bezpieczeństwa Publicznego. Składała się głównie z partyzantów Armii Ludowej, żołnierzy oddelegowanych z Wojska Polskiego, członków Polskiej Partii Robotniczej , a także Polskiej Partii Socjalistycznej i Stronnictwa Ludowego Polskiej Partii Robotniczej.”1

Problem polega na tym, że pierwsze posterunki MO powstały już w sierpniu 1944 r. zanim wydano dekret o powołaniu MO. Jeden z funkcjonariuszy wspomina. „Bezpośrednio po wyzwoleniu utworzony został posterunek Milicji Obywatelskiej. Tak się wtedy tworzyły milicyjne posterunki – oddolnie, spontanicznie z obywatelskiej inicjatywy.2 Czy na pewno spontanicznie z obywatelskiej inicjatywy?? Inny uczestnik tamtych wydarzeń dowodzi, że nie było to takie spontaniczne jakby się wydawało: „18 sierpnia w Rzeszowie odbyło się pierwsze posiedzenie Wojewódzkiej Rady Narodowej. W kilka dni później pełnomocnik PKWN w Rzeszowie kpt. Witold K. upoważnił płk. Franciszka K. do tworzenia w nowo utworzonym województwie rzeszowskim organów MO i bezpieczeństwa.”3

Tajemniczy kurs w Kujbyszewie.

Skąd zatem rekrutowali się milicjanci i jakie były ich pierwsze zadania? Znów odpowiedź znajdujemy we wspomnieniach jednego z funkcjonariuszy:”Partyzanci 1 Brygady Ziemi Krakowskiej im. Bartosza Głowackiego byli trzonem tworzących się jednostek MO i urzędów Bezpieczeństwa Publicznego.4 Istotniejszy jest jednak inny przypisek (...) „Zanim to się jednak stało, 20 sierpnia 1944 r. na podrzeszowskim lotnisku wylądował dwusilnikowy samolot typu DC-Douglas. Przywiózł on z Lublina grupę żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego, którzy po przeszkoleniu na kursie w Kujbyszewie, skierowani zostali do służby w powstających na Rzeszowszczyźnie urzędach bezpieczeństwa.”5

Jakiż to tajemniczy kurs kończyli kandydaci na milicjantów w Kujbyszewie i jaka szkoła mieściła się w tej radzieckiej miejscowości? Skąd wzięli się przeszkoleni żołnierze? Odpowiedź również znajdujemy w książce: Kiedy jednostki I Armii WP w ZSRR przedyslokowały się pod Berdyczów, w kwietniu 1944 r. wezwano Antoniego L. do sztabu Dywizji. Znajdowała się tam liczna grupa oficerów i podoficerów. Oznajmiono im że pojadą na kurs specjalny. Wkrótce potem ich grupa pod dowództwem porucznika W. odjechała do Moskwy, a stamtąd do Kujbyszewa. Tam właśnie na prośbę Krajowej Rady Narodowej miały się szkolić kadry przyszłych organów porządku i bezpieczeństwa publicznego w Polsce.”6

W Kujbyszewie znajdowała się szkoła NKWD nr 366, czyli po polsku Ludowego Komisariatu spraw Wewnętrznych ZSRR. Dlaczego piszący wspomnienia funkcjonariusz tak podkreśla, że szkolili się na prośbę Krajowej Rady Narodowej? To klasyczna metoda Rosjan by wytłumaczyć ingerencję w życie innych państw! Jak pamiętamy 17 września 1939 r. wkroczyli do Polski „ na prośbę zniewolonych narodów :ukraińskiego i białoruskiego, by ochronić ich obywateli przed niemiecką inwazją...”

26 lipca 1944 roku 120 pierwszych polskojęzycznych komunistów zakończyło kurs w Szkole Kontrwywiadu NKWD nr 366 w Kujbyszewie. Celowo piszę polskojęzycznych , bo dziwnym zbiegiem okoliczności większość z nich służyła wcześniej w Armii Czerwonej a kilkudziesięciu urodziło się na terenie ZSRR. Autor książki wspominając drogę jednego z kursantów do polskiej bezpieki, pisze: „Antoniego L. powołano do odbycia służby wojskowej w Armii Czerwonej. Do swojej jednostki jechał 25 dni. Stacjonowała ona w Nowokaczałowie nad jeziorem Chanko, gdzie jeszcze niedawno toczyły się ciężkie walki z Japończykami. Po 6 tygodniach służby w pułku strzeleckim, przeniesiono go do pułku artylerii w miejscowości Rozdolnoje, a po pewnym czasie do Komsomolska nad Amurem.”7

Przeszkolonych w Kujbyszewie żołnierzy w tym około 60 oficerów przeznaczono do organizacji placówek terenowych Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego na terenie całej Polski. Potwierdzają to wspomnienia jednego z nich: „Nasza kujbyszewska grupa została bardzo szybko „rozdysponowana” .16 kolegów zostało w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego, natomiast 13 w tym mnie – wysłano w teren, dla organizowania powiatowych ogniw Urzędu bezpieczeństwa Publicznego.”8

We wrześniu 1944 r formalnie powołano do życia Resort Bezpieczeństwa Publicznego wraz z podległym mu resortem kontrwywiadu. Pod koniec 1944 roku liczba funkcjonariuszy Resortu Bezpieczeństwa Publicznego wynosiła około 300. Kiedy PKWN przekształcił się w styczniu 1945 roku w Rząd Tymczasowy, Resort Bezpieczeństwa Publicznego przekształcono w Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego.

Ministerstwu podporządkowano 15 Wojewódzkich Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego i ponad 200 powiatowych. Do grudnia 1945 resort zatrudniał już 24.000 funkcjonariuszy. Cały polski system bezpieczeństwa publicznego podlegał formalnie sowietom. Uprawomocniono ten stan rzeczy, poprzez wysłanie prośby KC PPR z dnia 20 lutego 1945 roku do sowieckiego Państwowego Komitetu Obrony o skierowanie do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego 500 sowieckich doradców! Co Państwowy Komitet Obrony ZSRR niezwłocznie uczynił.:-)

Osobiste motywacje funkcjonariuszy.

Zawsze interesowały mnie osobiste motywacje uczestników przełomowych wydarzeń historycznych o niejednoznacznej wymowie moralnej. Najbardziej zaangażowanymi w te wydarzenia byli najczęściej ludzie młodzi, niedoświadczeni i postrzegający rzeczywistość jak przygodowy film, o którym można zapomnieć po wyjściu z kina. Nie inaczej podchodzą do „rewolucji socjalistycznej” młodzi adepci organów bezpieczeństwa publicznego, czego dowodzą ich wspomnienia: „Każdy z tych chłopców widział wtedy siebie w mundurze żołnierza z orłem na czapce. Chcieli broni i skierowania na front , z którym minęli się kilka dni temu, a który stanął teraz niedaleko na Wiśle i Wisłoce. Wyjście z lasu wszyscy witali z ogromna radością.”9

O jednym z uczestników wydarzeń autor książki pisze: „Miał tu zrobić porządek, zapewnić ochronę mieszkańcom i zwalczać przejawy niesprawiedliwości, ale oprócz młodzieńczej fantazji, tupetu i wiary w nowy ład, którego stał się w Dzikowie umundurowanym reprezentantem nie dysponował praktycznie żadnymi środkami działania.” 10

Wszyscy ze wspomnianych 16 „bohaterów” książki pochodzili ze środowiska, jak sami podkreślali: „biedoty wiejskiej” a ich wykształcenie ograniczało się do kilku klas szkoły powszechnej, w najlepszym razie do kilku klas gimnazjum. Dlatego zaangażowanie w służbę w organach bezpieczeństwa publicznego było dla nich gwarancją wykształcenia i szybkiego awansu społecznego. „Miejscowości nie znał w ogóle, a całe przygotowanie do służby to te 6 klas przedwojennego Annopola, kilkanaście partyzanckich wykładów pod sosnami oraz miesięczny kurs dla szeregowców.(...)To było zaskakujące. Tam w Dzikowie Starym, gdzie miałem walczyć o utrwalenie władzy ludowej, po raz pierwszy miałem poczucie wielkiej wagi swego działania. Byłem po prostu ważny i miałem wielką władzę!”11 (…) Milicjantem z prawdziwego zdarzenia poczułem się dopiero wtedy ,gdy przeniesiono mnie z Radymna do Komisariatu w MO w Jarosławiu, nie dlatego, że były tu wyznaczone godziny służby, książki meldunków, szkolenie polityczno-wychowawcze a więc cały ten milicyjny porządek, ale dlatego że w Jarosławiu wręczono mi nowiuśką, jeszcze wywazelinowaną w ruskiej fabryce pepeszkę. I dodano do niej dwa bębnowe magazynki. Tym to już można było przygrzać zdrowo każdemu kto podniesie na ciebie rękę.”12

Jak widać niewiele było potrzeba, by obudzić w sobie potrzebę posiadania władzy i przekonanie o możliwości wpływu na losy innych ludzi. Niewiele też było potrzeba, by uwierzyć w bezapelacyjną słuszność własnych działań, co przy brakach w wykształceniu i zakorzenionym wśród chłopstwa poczuciu krzywdy, rodziło postawę odwetową i usprawiedliwiało przemoc wobec rodaków. „Pochodzę z podrzeszowskiej wsi z ubogiej chłopskiej rodziny. Od najmłodszych lat obracałem się w kręgu ludzi, którzy nie chcieli się pogodzić z galicyjską biedą, z Polską dzieloną na tych którzy jeździli do szwajcarskich kurortów, i tych dla których przeżycie przednówka było problemem.”13

Zgodnie z socjalistyczną dialektyką należało więc sprawić, żeby nikt do tych „szwajcarskich kurortów” nie mógł jeździć przez następne 45 lat. Wtedy to już było sprawiedliwie- „skoro nie stać proletariusza i chłopa to nikogo nie powinno być stać na wyjazd zagraniczny”! A jeżeli się to komuś nie podoba, to won z PRL- tego „prawdziwego raju sprawiedliwości społecznej”, po wcześniejszym odebraniu dorobku całego życia przez żądnych sprawiedliwości i władzy małorolnych.:-) Tak to wspomina jeden z budowniczych socjalistycznej sprawiedliwości:Nic więc dziwnego, że gdy przyszła upragniona wolność, nie mogłem stać na uboczu. Chciałem również własnymi rękoma, budować nową lepszą rzeczywistość, nową Polskę!(...) W listopadzie 1944 r. jako aktywista ZMW zgłosiłem się ochotniczo do pracy w organach bezpieczeństwa publicznego. Miałem wtedy niespełna 19 lat, przyjęto mnie ciepło i serdecznie.”14:-))

Zaiste praca w UB to wielce oryginalny pomysł na budowę krainy szczęśliwości społecznej. Oczywiście gdyby go dzisiaj spytać -to nikomu krzywdy nie zrobił, a strzelał tylko w powietrze i to jeszcze „ślepakami”,natomiast wszyscy jego partyjni towarzysze to ludzie ciepli i serdeczni. „Mimo że żelazne prawa bezpardonowej walki podsuwały metodę „ śmierć za śmierć”, partia i władza ludowa robiły wszystko by chronić każde ludzkie życie.”15Żołnierze wyklęci” mieliby inne zdanie lecz nie mogą go wyartykułować z tego powodu, że większość z nich zginęła właśnie w tym czasie, kiedy to „władza ludowa chroniła każde ludzkie życie”.

Powołanie Grupy Operacyjnej „Wisła”.

20 kwietnia 1947 roku, powołano do życia zarządzeniem Państwowej Komisji Bezpieczeństwa Publicznego nr 00189/III z dnia 17 kwietnia 1947 roku- związek operacyjny Wojska Polskiego, którego głównym celem było likwidacja sił zbrojnych UPA, w trójkącie Sanok-Przemyśl- Lubaczów a pomocniczym — przesiedlenie miejscowej ludności ukraińskiej na „Ziemie Odzyskane”. Grupę sformowano z najlepiej wyszkolonych żołnierzy wybranych ze składu 13 dywizji, w tym znacznej liczby ochotników. Na czas działań bojowych jednostki otrzymały nową numerację odpowiadająca numerom tworzących je dywizji. Jednostka liczyła ogółem 19 335 żołnierzy.

Kiedy w 1992 r zbierałem materiały do pracy na temat „Operacji Wisła” rozmowy z kilku żyjącymi uczestnikami tamtych wydarzeń sprowadzały się do wyjaśnień , że „rozkazy trzeba wykonywać” oraz usprawiedliwień, iż powodem drastycznych działań wobec UPA i ludności łemkowskiej było zabójstwo gen. Świerczewskiego i „bandyckie nastawienie do polskiego państwa”. Poza tym pamięć żołnierzy szwankowała, uniemożliwiając odtworzenie zdarzeń z tamtych lat.

W odróżnieniu od opisanej powyżej sytuacji, pamięć bohaterów książki w roku 1984 jest całkiem dobra, a duma z uczestnictwa w tej operacji nie została jeszcze przyćmiona obawą o własna skórę. Wszyscy podkreślają swój dobrowolny, czy wręcz ochotniczy udział w tym wojskowym przedsięwzięciu, nie szczędząc szczegółowych opisów zdarzeń.

Jeden z uczestników wspomina: „Po styczniowych wyborach do Sejmu w 1947 r. skierowano mnie na kurs oficerów śledczych do Centrum Wyszkolenia Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Łodzi. Byłem tu akurat w chwili, kiedy w ostatnich dniach marca 1947 ludzi zaszokował komunikat o zamordowaniu w Bieszczadach przez bandę UPA gen. Karola Świerczewskiego. Na wiadomość o utworzeniu Grupy Operacyjnej „Wisła” wszyscy słuchacze szkoły wystąpili jak jeden o wcielenie do tej formacji.”(…) Większość kolegów z kursu przydzielono do pododdziałów wojskowych penetrujących południowo-wschodnie rejony kraju,- od Zamościa i Hrubieszowa przez Lubaczów, Przemyśl i Krosno, aż do Gorlic. Ja w składzie kilkunastoosobowej grupy pozostałem w Sanoku, przygotowywaliśmy materiały dla powołanych w ramach GO „Wisła” wojskowych prokuratur i sądów.”16 

 Inny z uczestników niechcący dokonał właściwego podsumowania tamtych wydarzeń myląc jednak przyczynę ze skutkiem:”Czy warto dziś wracać do tamtych pierwszych powojennych lat? Przecież nie będzie to kronika spontanicznej, pokojowej, powojennej odbudowy, radości tworzenia w nowej,wolnej ojczyźnie… Tutaj II Wojna Światowa trwała dwa lata dłużej, niż podają to podręczniki szkolne (…) w tym zakątku kraju sypano żołnierskie mogiły, słychać było wybuchy granatów, i stukot automatów, po horyzont wznosiły się łuny płonących wsi.”17

To co w czasach PRL oceniano jako bohaterstwo i poświęcenie dla kraju, obecnie w kontekście poszerzenia wiedzy na temat początków PRL, oraz odtajnienia archiwów wojskowych i MSW nie jest już tak jednoznaczne od strony moralnej. Wielu z tych ludzi dla których tamte wydarzenia były sposobem na realizację życiowej przygody i szybki awans społeczny, dzisiaj zasiadło na ławie oskarżonych pod zarzutem popełnienia zbrodni komunistycznych. A ich potomkowie, mówiąc o swoich dziadkach „zapominają” w jakiej formacji służyli twierdząc, że byli „zwykłymi żołnierzami”.

Strona internetowa Instytutu Pamięci Narodowej, poświęcona zbrodniom komunistycznym, pełna jest nazwisk tych „zwykłych żołnierzy”. Niech będzie to swoiste memento dla tych współczesnych miłośników przygody, którzy pragnąc spektakularnego awansu społecznego, zaangażują się w niejednoznaczne moralnie, polityczno-wojskowe operacje. Wasze działania w przyszłości oceni historia i może się zdarzyć, że będzie to ocena niemniej surowa niż ta wystawiona, przekonanym o swej nieomylności „ubekom”!




1Praca zbiorowa, Słownik wiedzy obywatelskiej, Warszawa 1970, s. 248.
2Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s 85.
3Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s 6.
4Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s 8.
5Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s 8.
6Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s 11.
7Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s 9.
8Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s 13.
9Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s. 8.
10Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s. 29.
11Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s. 29.
12Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s. 33.
13Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s. 43.
14Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s. 44.
15Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s. 45.
16Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s. 47.
17Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s. 64.

sobota, 14 listopada 2015

Legenda "bohaterów walk o umacnianie władzy ludowej". cz.1


Niefortunne wspominki.

Kilka tygodni temu wpadła mi w ręce książka wydana przez Krajową Agencję Wydawniczą w Rzeszowie w 1984 r zatytułowana: „Czas gorących serc”. Wnioskując z tytułu można by pomyśleć że chodzi o jakieś socrealistyczne romansidło, gdyby nie okładka na której widać fotografię funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w pełnym umundurowaniu, oraz wizerunek medalu dla „UCZESTNIKÓW WALK W OBRONIE WŁADZY LUDOWEJ”.

Z noty wydawniczej dowiadujemy się, że jest to książka, napisana na podstawie wspomnień pierwszych polskich pracowników Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego oraz Milicji Obywatelskiej, na Rzeszowszczyźnie. Celem tej publikacji miało być utrwalenie w pamięci potomnych „żmudnego procesu budowy nowego, sprawiedliwego ustroju, oraz bezprzykładnego poświęcenia prostych chłopskich synów i proletariuszy w służbie socjalistycznej ojczyzny”. Tu pozwolę sobie zacytować wydawcę:”40 lat tej służby to był naprawdę czas gorących serc. Tym gorącym sercom i ludzkiej żarliwości chcemy poświęcić garść zawartych w tej książce wspomnień. Wspomnień, których nie zatarł czas.”1

Dalej następuje prezentacja z imienia i nazwiska 16 bohaterów owych wspomnień, którzy dziś dali by wiele aby ta książka nigdy nie powstała.:-). Lecz wtedy, a przypomnę był rok 1984, nie mieli nic przeciw temu by ich „bohaterskie czyny” zostały właściwie docenione przez wdzięczne społeczeństwo.

Dziś większość tych „bohaterów” można znaleźć na stronie Biuletynu Informacji Publicznej IPN, Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, w dziale „funkcjonariusze organów bezpieczeństwa PRL”. Przeciw jednemu z nich Łukaszowi K. byłemu szefowi Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Jarosławiu, toczy się rozpoczęty w 2012 r. a zawieszony obecnie ze względu na stan zdrowia oskarżonego, proces. Oskarżono go o popełnienie 197 zbrodni komunistycznych a liczba pokrzywdzonych była tak duża, że wszyscy nie zmieścili się na sali rozpraw i sąd musiał wyznaczyć na miejsce procesu salę widowiskową Miejskiego Ośrodka Kultury w Jarosławiu.

W 1984 r kiedy nie groziły im jeszcze procesy a pamięć o stanie wojennym była świeża, funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego dobitnie wyrażali swoje niezadowolenie z powodu fali krytyki pod ich adresem: „Już nieraz miałem okazję słyszeć, powielane w różnych środowiskach opinie, ukazujące w krzywym zwierciadle pracę organów bezpieczeństwa publicznego w pierwszych latach ludowej państwowości. Rozbrzmiewały one zwłaszcza w czasie tzw. „zakrętów historycznych”- po październiku 1956 r. i ostatnio, po wydarzeniach z sierpnia 1980r. Kiedy to na fali słusznego robotniczego protestu, aktywizowały się elementy wrogie naszej, ludowej rzeczywistości. One to, próbując wyzwalać nieprzyjazne nastroje społeczne wobec organów porządku publicznego, odgrzebywały i upowszechniały również „fakty” mrożące krew w żyłach – mówiono o okrutnych metodach przesłuchań, stosowanych przez pracowników bezpieczeństwa publicznego, o nagminnym łamaniu przez nich prawa, gnębieniu i prześladowaniu setek tysięcy niewinnych Polaków.”2

Dalej oburzony niewdzięcznością narodu autor wspomnień, uzasadnia swoje pretensje: „Od pierwszych miesięcy Polski Ludowej związany jestem z pracą w tym aparacie, zarzuty te więc zawsze głęboko mnie bolały. Było to bowiem bezzasadne szkalowanie wielu prostych, uczciwych ludzi, którzy nie bacząc na zagrożenie życia i zdrowia, często o głodzie i chłodzie zdecydowali się służyć nowej socjalistycznej ojczyźnie i ochraniać spokój rodzinnego domu.”3

Autor zaiste musiał być „ideowcem” i naprawdę kochał swoją, jakże użyteczną społecznie pracę, skoro w dalszym ciągu retrospekcji wyznaje: „W drugiej połowie lat pięćdziesiątych przerwałem pracę w aparacie śledczym i przez kilkanaście lat pełniłem odpowiedzialne funkcje w administracji gospodarczej. Na początku lat siedemdziesiątych jednakże znów powróciłem do służby w organach Służby Bezpieczeństwa. Jakoś tęskno mi było do pracy, która pochłonęła naszą młodość, wyczerpywała zdrowie, godziła jakże często w życie rodzinne, lecz która – mimo wszystko – dawała tyle osobistej satysfakcji.”4

Wyjaśnię, że po odwilży 1956 r pozbywano się szczególnie „gorliwych” towarzyszy z aparatu bezpieczeństwa, ukrywając ich w strukturach zjednoczeń, gdzie dalej pracowali na chwałę socjalistycznej ojczyzny. Jak widać zdarzało się, że szczególnie zasłużeni powracali w późniejszych latach do służby, kiedy uznano, że ich sprawdzone metody mogą się jeszcze przydać. Nie jestem jednak pewien czy to przekonanie podziela działacze antykomunistycznej opozycji, którzy mieli „przyjemność” poznać pana majora osobiście, oraz członkowie jego rodziny, którzy na stronie internetowej, poświęconej genealogii, podają, że krewny był „oficerem polskiego wojska”!!!;-)

Długo zastanawiałem się czy pisząc ten post, upublicznić nazwiska owych bohaterów? Albowiem mimo, iż nakład książki wynosił 30000 egzemplarzy to niewiele z nich dotrwało do dnia dzisiejszego. Znalazłem też w Internecie kilka nekrologów, wymienionych w tej książce funkcjonariuszy w których nieutulone w żalu rodziny piszą, że zmarli byli „oficerami Wojska Polskiego”!!! Wnioskuję, że potomkowie nie są dumni z czynów dziadków i raczej nie chcą się afiszować jako spadkobiercy „ubeków”. Na stronie internetowej IPN znaleźć można dane personalne synów niektórych z tych funkcjonariuszy, którzy w ramach podtrzymywania rodzinnej tradycji również wstąpili w szeregi UB, SB lub MO. Dlatego sobie i wszystkim Polakom życzę by w przyszłości IPN nie musiał do tej listy dopisywać personaliów ich wnuków! Swoją drogą, ciekawe gdzie te wnuki dziś służą???:-)

W 1984 r. rodzinne tradycje służby w UB i MO są jeszcze powodem do dumy, możemy o tym przeczytać w jednym z rozdziałów książki:Obecnie major Ludwik W. jest już na emeryturze. W dalszym ciągu jednak utrzymuje ścisłe kontakty z młodszymi kolegami z aparatu bezpieczeństwa, służąc im swą szeroką wiedzą zawodową i ogromnym praktycznym doświadczeniem. W jego ślady poszedł syn – kpt. Janusz W. jest funkcjonariuszem WUSW w R.”5

Koniec końców litując się nad spadkobiercami, postanowiłem używać imion i pierwszej litery nazwiska, nie podając jego pełnego brzmienia .:-). Na tym na razie kończę, informując, że ciąg dalszy nastąpi niebawem!

1Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s 3.
2Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s 42.
3Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s 43.
4Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s 51.
5Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s 76.

niedziela, 8 listopada 2015

Glossa do "Mit demontażu komunizmu".


Zdarzyło się, że rozmowa z pewnym „światłym obywatelem” naszego kraju odebrała mi resztki wiary w inteligencję ,a raczej elementarną zdolność percepcji moich rodaków. Sam zresztą nie wiem czy to ograniczenie percepcji, czy po prostu brak dobrej woli? Według tego „światłego obywatela” mój post „Mit demontażu komunizmu” głosi tezę, jakoby Gorbaczow zrobił nam prezent z wolności „strzelając sobie samobója”( to nadmierne uproszczenie). Logika wywodu opiera się na przekonaniu, że gdyby nawet coś takiego miało miejsce, to „partyjny sowiecki beton nie pozwoliłby na takie ekscesy w wykonaniu 1 sekretarza KPZR”, należy więc rozważyć rolę papieża, Reagana, oraz OPATRZNOŚCI w procesie przywracania wolności „narodowi wybranemu”, czyli Polakom.

Ręce opadają .., nie chce mi się przytaczać dalszego ciągu wypowiedzi z której wynika, że jestem „patentowanym idiotą i nie wiem co piszę”, odpowiadam więc: Okres „Zimnej Wojny” był w pewien sposób korzystny zarówno dla ZSRR jak i USA. Konflikt ten doprowadził do stworzenia układu sił na świecie, który był bardziej przewidywalny i łatwiejszy do kontrolowania niż obecna wielobiegunowa rzeczywistość. Bezpieczeństwo ówczesnego świata gwarantowała równowaga potencjału nuklearnego obu stron, przy jednoczesnym blokowaniu rozprzestrzeniania się technologii jądrowej na inne kraje. Dla ZSRR był to okres największej ekspansji terytorialnej i ideologicznej. Dla USA był to czas ożywienia gospodarczego spowodowanego zastrzykiem wielkich kwot w produkcję zbrojeniową, oraz szacunku całego świata za rolę jedynego obrońcy przed widmem komunizmu. Dlatego żadnej ze stron nie zależało zbytnio na zakończeniu tego „kontrolowanego” konfliktu.

Przyczyna końca, była trywialna : ZSRR okazał się bankrutem. O przyczynach tego bankructwa napisałem szczegółowo w cytowanym powyżej poście. Sam fakt wybrania Gorbaczowa na sekretarza generalnego KPZR był sygnałem desperacji partyjnej wierchuszki, ponieważ sowieckie elity postrzegały go jako „partyjnego liberała”, co jeszcze 5 lat wstecz, gwarantowało by mu miejsce w jednym z syberyjskich gułagów.
Cele Gorbaczowa to :
  • ograniczenie wydatków na zbrojenia,
  • rezygnacja z kosztownych lokalnych konfliktów zbrojnych,(Afganistan),
  • zmiana systemu ekonomicznego z kapitalizmu państwowego, na formę wolnorynkowego kapitalizmu prywatnego.
Polska , Węgry i Czechy miały być „poletkiem eksperymentalnym”, do testowania tego nowego systemu przed wprowadzeniem go w ZSRR. Oczywiście w zamyśle Gorbaczowa eksperyment ten miał być prowadzony pod całkowitą kontrolą „Wielkiego Brata”. To ostatnie założenie jednak legło w gruzach kiedy okazało się, że ZSRR jest za słaby na utrzymanie spójności bloku wschodniego.
Tak więc nie twierdzę, że Gorbaczow świadomie dał nam wolność, tylko że przecenił siły ZSRR w kontekście możliwości kontrolowania rewolucyjnych procesów społecznych w krajach satelickich Europy Środkowej!!!!
W tej sytuacji „partyjny beton” niewiele miał do powiedzenia, wobec zaawansowanego już rozkładu imperium !

P.S.
Drogi Rodaku!
Umiejętność czytania ze zrozumieniem to podstawa edukacji!!!



poniedziałek, 2 listopada 2015

Emigracja wczoraj i dziś.

Kto opuszcza Polskę?

Kilka dni temu miałem okazję rozmawiać z niezwykle oburzonym marksistą w średnim wieku, który gromił młodych polskich emigrantów, wyjeżdżających z kraju „za pracą”. W konkluzji stwierdził, że właściwie to dobrze, iż „najgorszy, pozbawiony patriotyzmu element, opuszcza kraj” (on to ujął inaczej, ale powtórzyć tego nie mogę), bo będzie więcej miejsca dla prawdziwych Polaków. No, tu to już ONR-em zapachniało, co wydaje się być dziwne w odniesieniu do „prawdziwego socjaldemokraty”. Od razu przyszło mi do głowy powiązanie tej wypowiedzi z publikacją Melchiora Wańkowicza: „Polacy i Ameryka”, która oddaje proces wtapiania się w amerykańską rzeczywistość polskich emigrantów, od czasów emigracji powstańczej 1831 r, aż do emigracyjnej fali lat 40-tych i 50-tych XX w.

Wydawać by się mogło, że analiza tamtych wydarzeń nie może mieć wiele wspólnego z dzisiejszym stanem polskiej emigracji zarobkowej. Jednak jeśli spojrzeć na sprawę w szerszym kontekście diagnozy społecznej, to okazuje się, że wcale tak być nie musi… Melchior Wańkowicz poszukując odpowiedzi na pytanie o proces adaptacji polskich emigrantów w społecznościach krajów Europy Zachodniej oraz Ameryki, nie pyta o przyczyny opuszczenia ojczyzny, a właściwie zaniechania powrotu po zakończeniu II Wojny Światowej, ponieważ są one dla niego oczywiste.”I znowu fala polska uderzyła o brzeg Stanów Zjednoczonych. Fala mająca tradycję najstarszej emigracji.(...) W naszych klęskach zawsze majaczyły Stany Zjednoczone, jako Ziemia Obiecana.(…) Podążyliśmy więc przetartymi, przez poprzedników szlakami wzniosłości i goryczy...”1 

Stara się natomiast dostrzec motywacje i predyspozycje przedstawicieli poszczególnych warstw społecznych polskiej emigracji, do wtapiania się w lokalne społeczności krajów docelowych. Opisuje również interakcję kulturową społeczeństw, przyjmujących uchodźców z emigrantami, eksponując dobre jak i złe strony tego procesu.

My z konieczności, musimy się zastanowić nad powodami opuszczenia „wolnej”, skądinąd ojczyzny przez 2,5 mln wykształconych, operatywnych i inteligentnych ludzi. W podobnej sytuacji znalazł się Wańkowicz, publikując dla paryskiej „Kultury” w nr 33/34 artykuł „O Żydach”, gdzie analizuje on powody poddawania się obywateli polskich procesowi wynarodowienia. Diagnozuje ten proces jako konsekwencję braku możliwości rozwoju w zacofanym społeczeństwie. Pisze on:„U Żydów procesowi asymilacji opierają się żywioły pełnowartościowe, u Aryjczyków najmniej wartościowe...”2. Taka konstatacja wywołała protesty w kręgach narodowych, a sam Jędrzej Giertych ,tak, tak - dziadek Romana:-)) ,wdał się w polemikę z Wańkowiczem starając się dowieść, że to nieprawda. 

Doszło do groteskowej sytuacji, kiedy w ferworze walki, Giertych przyznaje Wańkowiczowi rację -pisząc: „Co do Mazurów, którzy stanowią ogromną większość ludności polskiego pochodzenia w Prusach Wschodnich, stali się oni Prusakami, podczas gdy chłopek z ubogiej chałupy trzymał się (siłą inercji) polskiego obyczaju i języka.”3 Giertych uzasadnia dlaczego tak się działo!:-)) „Mazur wyrastał kulturą, zamożnością, aspiracjami a nie znajdując wokół siebie wyższego typu życia polskiego, wchodził w życie niemieckie.”4 

Tak więc w kontekście tej wypowiedzi warto się zastanowić, czy przypadkiem dzisiaj nie dzieje się podobnie? Może to właśnie ci emigranci opuszczający Polskę, z powodu braku możliwości awansu społecznego, wykształceni (300 000 z wykształceniem wyższym), znający języki, ambitni i perspektywiczni nie są wcale „najgorszym elementem”! Ale czynią tak, ponieważ polskie państwo, przez swoje zapóźnienie nie dostrzegło na czas, że nie ma dla nich w kraju „wyższego typu życia”?! A wegetacja w kołtuńskiej, zakłamanej rzeczywistości nie jest tym, czego normalnie myślący człowiek mógłby pragnąć. 

Kto nie chce wyjeżdżać z kraju? 

Idąc dalej tym tropem, warto odpowiedzieć na pytanie, kim jest ten HIPOTETYCZNY, „patriotyczny element”, marzący o pozostaniu w kraju, o którym mówił „oburzony marksista”? Statystyki są bezwzględne: jest to absolwent (nowego trendu w szkolnictwie średnim :-)): gimnazjum, słabo znający języki, zamieszkujący na wsi lub w blokowisku miasta, do 50000 mieszkańców. Cóż zatem ten „erudyta” może zrobić ze swoim wykształceniem? Może zostać pracownikiem niewykwalifikowanym, co da mu minimum satysfakcji i finansów oraz brak szacunku i perspektyw na awans społeczny.

Jeśli jest wystarczająco zdesperowany, ma internet i nieobce są mu strony reklamujące służbę w polskiej armii, może zostać „żołnierzem zawodowym” w stopniu szeregowego z dochodami powyżej 2000 zł i perspektywą na awans do stopnia starszego szeregowego. Wmówią mu przy tym, że jest szczególnie szanowany przez wdzięczne społeczeństwo, z powodu możliwości zmagania się z wrogiem przez kilka dni, w czasie potencjalnej kampanii obronnej. Przekonają również, że wyjazd do kraju nazywanego powszechnie „CMENTARZEM IMPERIÓW” czyli Afganistanu, jest nieodzownym elementem jego kariery. Jeśli wróci z zespołem stresu pourazowego lub fizycznym kalectwem, ma szanse pozostać sam z własnym problemem, wykazując się przy tym szczególnym hartem ducha, zgodnie z zasadą „co cię nie zabije, to cię wzmocni”! Oczywiście cały czas mówimy o hipotetycznym splocie okoliczności, bo niemożliwa byłaby taka sytuacja w demokratycznym i nowoczesnym państwie Europy Środkowej.

Gdyby jednak zdarzyło się tak szczęśliwie, że ten patriotycznie nastawiony obywatel, ma wykształcenie średnie, nie jest karany, a nie chce zostać sprzedawcą? Zawsze może, korzystając z podobnych stron w internecie, złożyć podanie o przyjęcie w szeregi policji. Szacunek ogółu spłynie na niego z powodu służebnej funkcji tej instytucji, ujętej w haśle „służyć i chronić”. Oczywiście jeśli założymy, że ten hipotetyczny obywatel o tym wie i w kategorii jego moralnych priorytetów leży potrzeba służby społeczeństwu, a nie np. zapewnienie przeżycia rodzinie i odłożenie niewielkiej kwoty na zakup ,będącego synonimem luksusu samochodu.
 
Polacy nikt nas nie lubi. 

Uciekający od polskich realiów, „pozbawiony patriotyzmu” emigrant, zaiste musi być człowiekiem niespełna rozumu. Skoro nie chce żyć w kraju, gdzie obok tak wspaniałych perspektyw zawodowych, czeka go jeszcze mieszkanie kątem u rodziny, lub wynajem obskurnego lokum, za połowę jego mizernej pensyjki. Wszystko to przy wtórze okrzyków tryumfu klasy politycznej, zadowolonej ze wspaniałego rozwoju naszego państwa. Dziwne tylko, dlaczego opuszczający nasz kraj emigrant, spotyka się na powitanie z przejawami niezadowolenia, a czasami agresji ze strony autochtonów? Mówi o tym 46% naszych, emigrujących za pracą rodaków, uważając, że antypolonizm jest zjawiskiem powszechnym, szczególnie w krajach Europy Zachodniej. Jak wynika z badania przeprowadzonego wśród emigrantów przez GFK Polonia, około 20% zetknęło się z nim osobiście, doświadczając ataków werbalnych i fizycznych.

 Może obok typowych dla większości społeczeństw uprzedzeń i obaw, przed obcymi, są jeszcze jakieś inne powody dla niechęci do naszych rodaków? Warto zadać sobie pytanie dlaczego odnosimy wrażenie, że pośród sąsiadujących z nami narodów, żaden nie darzy nas szczególną estymą? Melchior Wańkowicz zauważył, że często powodem do takich zachowań było w przeszłości, roszczeniowe nastawienie Polaków, wobec przyjmujących ich społeczności. Było to spowodowane wpojeniem w procesie wychowania, przekonania o szczególnej roli i wyjątkowej wielkości naszego narodu, predestynowanego przez opatrzność do heroicznych czynów. Taką postawę odbierano jednak za granicą, jako przejaw megalomanii i pozerstwa, co przy ciągłym podkreślaniu kulturowej odrębności polskiej diaspory, nie sprzyjało asymilacji wśród przedstawicieli nowej społeczności.

Adam Doboszyński w swojej publikacji z 1947 r. pisze: „Niecelowe byłoby kusić się o wywołanie w narodzie amerykańskim procesów wstecznych, repolonizacyjnych i dążenia do utrwalenia narodu polskiego w postawie narodu w rozproszeniu. Postawa ta jest chorobliwa i zakłóca porządek świata.”5. Doboszyński rozumiał, że przyjmujące uchodźców społeczeństwa nie potrzebują na swoim grzbiecie, roszczeniowo nastawionej, mniejszości narodowej, ale zasymilowanych, utożsamiających się z nowym państwem, przydatnych obywateli. Z perspektywy tych społeczeństw jest to rzeczą oczywistą i jak najbardziej pożądaną. Nie można więc zarzucać im chęci wynarodowienia Polaków. 

W interesie samych Polaków, leży podtrzymanie tradycji kulturowej, ważne by czynić to w sposób zwyczajowo tolerowany i nienachalny. Wańkowicz pisze :”Życia nie można okłamać. Niestety zbyt wiele widziałem wypadków, jak jurni rodacy, nadęci, w sposób nieprzejednanie patriotyczny na świat, którego nie znają ( i nie szanują-przypis mój), szybko wypuszczają z siebie powietrze..”6 Cytuje też Piotra Yollesa, który sugeruje, by na problem spojrzeć „ z drugiej strony lornetki”, zadając pytanie: czy bylibyśmy zadowoleni z mniejszości narodowych w Polsce, które żyją wykorzystując jej zasoby, a nie asymilują się i nie dają nic w zamian ..? 

Jednocześnie zauważa, że istotnym w procesie asymilacji jest zachowanie „złotego środka”, ponieważ łatwo doprowadzić do ucieczki w kierunku - „postawy renegackiej”. „Słowo „renegat” u wszystkich ludów świata jest słowem pogardliwym do tego stopnia, że rządy krajów imigracyjnych nawołują przybyszów do niezatracania swojej osobowości, bo nie chcą mrowia kundli, bo na człowieku, który wyrzeka się duszy własnej nic nie mogą zbudować, nie mogą mu zaufać. Wiedząc że w godzinie próby, która idzie na świat, taki kundel zawiedzie, równie łatwo stanie się komunistą, jeśli będzie sądził że nadeszła koniunktura po temu, jak stał się z lekkim sercem Kanadyjczykiem, Amerykaninem, Anglikiem, Argentyńczykiem (…). Wyrzekanie się swej narodowości, pozbywanie się jej dla celów doraźnych jest rzeczą haniebną. Ale proces asymilacji nie pleni się tylko na brzydkiej pożywce, ale i na zdrowej „7. 

Autor stara się również uwzględnić w swych rozważaniach rolę różnic cywilizacyjnych, często podnoszonych przez prawicowych publicystów. Odnosi to do sytuacji owych „nieszczęsnych”, wyciągniętych do odpowiedzi przez Jędrzeja Giertycha, Mazurów.:-))! ”Wyższy stopień cywilizacyjny nie stoi na straży dawnej przynależności, tylko czyni jednostkę więcej elastyczną, bardziej zdolną adaptować cechy otoczenia, w którym się znalazła. Bo przecież nie uważamy się za naród wybrany. Wartości społeczeństw nas otaczających mają swoje, równie atrakcyjne strony, jak polskość...”8. Warto więc, jak sadzę zastanowić się, czy aby na pewno Polacy znają słowo: TOLERANCJA??? A jeśli znają, to jak je realizują w praktyce??? 

Droga bez powrotu. 

Jeszcze w końcu poprzedniego dziesięciolecia 70% wyjeżdżających z Polski obywateli przed 35 rokiem życia, deklarowało powrót do kraju kiedy już się dorobią . Dzisiaj proporcje są dokładnie odwrotne, a można przypuszczać, że stan ten będzie postępował zgodnie z utrzymującym się trendem, na niekorzyść naszego kraju.

Tygodnik „Polityka” zamieścił w jednym z tegorocznych numerów, ranking poziomu życia w krajach Unii Europejskiej. Na 28 państw, Polska zajęła w nim pozycję 22. W światowym rankingu Social Progress Index, Polskę wyprzedziły takie kraje jak: Czechy, Słowacja, Słowenia, Estonia, Kostaryka, Urugwaj...nic dodać nic ująć! Jednocześnie propaganda sukcesu przypomina najlepsze lata „późnego Gierka”. 

Ta propaganda sukcesu opiera się na manipulacji danymi makroekonomicznymi, przy jednoczesnym pomijaniu sytuacji społecznej i politycznej. Oraz takim dobieraniu danych ekonomicznych, by zawsze wypadały na korzyść aktualnie rządzącej frakcji. W ten sposób można udowodnić właściwie wszystko. Według doniesień państwowych mediów, w czasie kryzysu na Ukrainie, na skutek zaangażowania polskich polityków oraz ich „kluczowej roli” w rozmowach z przedstawicielami Unii Europejskiej, Polska stała się podobno „przodującym państwem w regionie”:-)). Aż do chwili, kiedy zarówno Ukraińcy jak i Niemcy podziękowali Polakom za wściubianie nosa w nie swoje sprawy, pokazując właściwe miejsce w szeregu. Według tych samych mediów jesteśmy też „zieloną wyspą wzrostu gospodarczego”, mamy niską inflację, bezrobocie na poziomie europejskiej średniej, niski deficyt budżetowy itd.,itp. Ale jednak wg innych statystyk, w Polsce:

  • 25% społeczeństwa pracuje za płacę minimalną, co daje jeden z najwyższych wskaźników w Unii Europejskiej, gorsi od nas są tylko Łotysze, Litwini i Rumuni!
  • jest też jeden z najniższych wskaźników wynagrodzenia za godzinę pracy(9,5 zł),
  • mediana zarobków wskazuje, że 50% społeczeństwa zarabia poniżej 3000 zł miesięcznie,
  • wydajność pracy w Polsce jest na poziomie 2/3 średniej unijnej, a zarobki na poziomie 1/3!

Nie chodzi jednak o porównywanie się z kimkolwiek, ponieważ zawsze trafią się lepsi i gorsi, ale o dostrzeganie istoty problemu, jakim jest :

  • starzenie się społeczeństwa,
  • odpływ, wraz z falą emigracji zarobkowej najbardziej wartościowych, wykształconych jednostek,
  • brak dynamizmu i energii społecznej, spowodowany błędną polityką wobec obcokrajowców, (brak mniejszości wypełniających lukę demograficzną),
  • frustracja i niezadowolenie spowodowane brakiem możliwości awansu społecznego,
  • wewnętrzne skłócenie warstw społecznych.

Państwo, niestety, potrafi tylko manipulować obywatelami, wmawiając im, że ci, którzy opuścili kraj dla poprawy warunków bytowych są pozbawieni patriotyzmu, a ci którzy nie uczestniczą w wyborach, nie mają prawa do wyrażania niezadowolenia. A przecież wszystkie zasiadające w sejmie partie miały swoją szansę, a związani z nimi politycy, w ciągu ostatnich 25 lat, już w kraju rządzili. Nikt nie znalazł sposobu na polityczne ubóstwo, prezentowane przez poprzedników, mimo chwytliwych haseł i wielkich obietnic.

Doszło do całkowitego skostnienia klasy politycznej, która zaczęła zabezpieczać swoje interesy w miejsce potrzeb elektoratu,( no może z wyjątkiem PSL bo u nich to jedno:-)). Przecież to na instytucjach państwa spoczywa obowiązek zapewnienia możliwości startu młodym, wykształconym Polakom, zaczynającym swoją drogę zawodową, aby nie musieli szukać lepszego życia za granicą. Chyba, że celem przedstawicieli naszego rządu jest pozostawienie w kraju urzędników, sprzedawców, policjantów i żołnierzy, aby nie było potrzeby wysilać się w wymyślaniu przedwyborczych obietnic, bo takim narodem łatwo będzie kierować za pośrednictwem służbowych poleceń, tylko że to już kiedyś było i skończyło się nie najlepiej...

1Melchior Wańkowicz „Polacy i Ameryka” ,Wydawnictwo Polonia, Warszawa 1991 s 143
2„Kultura” 33/34 „O Żydach” Melchior Wańkowicz Paryż
3„Kultura”40/41 List Jędrzeja Giertycha polemika z „O Żydach” Melchiora Wańkowicza.
4„Kultura”40/41 List Jędrzeja Giertycha polemika z „O Żydach” Melchiora Wańkowicza.
5A. Doboszyński „Studia Polityczne”, Anglia 1947 s.144
6Melchior Wańkowicz „Polacy i Ameryka” ,Wydawnictwo Polonia, Warszawa 1991 s 173
7Melchior Wańkowicz „Polacy i Ameryka” ,Wydawnictwo Polonia, Warszawa 1991 s 174-176
8Melchior Wańkowicz „Polacy i Ameryka” ,Wydawnictwo Polonia, Warszawa 1991 s 176