sobota, 14 listopada 2015

Legenda "bohaterów walk o umacnianie władzy ludowej". cz.1


Niefortunne wspominki.

Kilka tygodni temu wpadła mi w ręce książka wydana przez Krajową Agencję Wydawniczą w Rzeszowie w 1984 r zatytułowana: „Czas gorących serc”. Wnioskując z tytułu można by pomyśleć że chodzi o jakieś socrealistyczne romansidło, gdyby nie okładka na której widać fotografię funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w pełnym umundurowaniu, oraz wizerunek medalu dla „UCZESTNIKÓW WALK W OBRONIE WŁADZY LUDOWEJ”.

Z noty wydawniczej dowiadujemy się, że jest to książka, napisana na podstawie wspomnień pierwszych polskich pracowników Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego oraz Milicji Obywatelskiej, na Rzeszowszczyźnie. Celem tej publikacji miało być utrwalenie w pamięci potomnych „żmudnego procesu budowy nowego, sprawiedliwego ustroju, oraz bezprzykładnego poświęcenia prostych chłopskich synów i proletariuszy w służbie socjalistycznej ojczyzny”. Tu pozwolę sobie zacytować wydawcę:”40 lat tej służby to był naprawdę czas gorących serc. Tym gorącym sercom i ludzkiej żarliwości chcemy poświęcić garść zawartych w tej książce wspomnień. Wspomnień, których nie zatarł czas.”1

Dalej następuje prezentacja z imienia i nazwiska 16 bohaterów owych wspomnień, którzy dziś dali by wiele aby ta książka nigdy nie powstała.:-). Lecz wtedy, a przypomnę był rok 1984, nie mieli nic przeciw temu by ich „bohaterskie czyny” zostały właściwie docenione przez wdzięczne społeczeństwo.

Dziś większość tych „bohaterów” można znaleźć na stronie Biuletynu Informacji Publicznej IPN, Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, w dziale „funkcjonariusze organów bezpieczeństwa PRL”. Przeciw jednemu z nich Łukaszowi K. byłemu szefowi Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Jarosławiu, toczy się rozpoczęty w 2012 r. a zawieszony obecnie ze względu na stan zdrowia oskarżonego, proces. Oskarżono go o popełnienie 197 zbrodni komunistycznych a liczba pokrzywdzonych była tak duża, że wszyscy nie zmieścili się na sali rozpraw i sąd musiał wyznaczyć na miejsce procesu salę widowiskową Miejskiego Ośrodka Kultury w Jarosławiu.

W 1984 r kiedy nie groziły im jeszcze procesy a pamięć o stanie wojennym była świeża, funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego dobitnie wyrażali swoje niezadowolenie z powodu fali krytyki pod ich adresem: „Już nieraz miałem okazję słyszeć, powielane w różnych środowiskach opinie, ukazujące w krzywym zwierciadle pracę organów bezpieczeństwa publicznego w pierwszych latach ludowej państwowości. Rozbrzmiewały one zwłaszcza w czasie tzw. „zakrętów historycznych”- po październiku 1956 r. i ostatnio, po wydarzeniach z sierpnia 1980r. Kiedy to na fali słusznego robotniczego protestu, aktywizowały się elementy wrogie naszej, ludowej rzeczywistości. One to, próbując wyzwalać nieprzyjazne nastroje społeczne wobec organów porządku publicznego, odgrzebywały i upowszechniały również „fakty” mrożące krew w żyłach – mówiono o okrutnych metodach przesłuchań, stosowanych przez pracowników bezpieczeństwa publicznego, o nagminnym łamaniu przez nich prawa, gnębieniu i prześladowaniu setek tysięcy niewinnych Polaków.”2

Dalej oburzony niewdzięcznością narodu autor wspomnień, uzasadnia swoje pretensje: „Od pierwszych miesięcy Polski Ludowej związany jestem z pracą w tym aparacie, zarzuty te więc zawsze głęboko mnie bolały. Było to bowiem bezzasadne szkalowanie wielu prostych, uczciwych ludzi, którzy nie bacząc na zagrożenie życia i zdrowia, często o głodzie i chłodzie zdecydowali się służyć nowej socjalistycznej ojczyźnie i ochraniać spokój rodzinnego domu.”3

Autor zaiste musiał być „ideowcem” i naprawdę kochał swoją, jakże użyteczną społecznie pracę, skoro w dalszym ciągu retrospekcji wyznaje: „W drugiej połowie lat pięćdziesiątych przerwałem pracę w aparacie śledczym i przez kilkanaście lat pełniłem odpowiedzialne funkcje w administracji gospodarczej. Na początku lat siedemdziesiątych jednakże znów powróciłem do służby w organach Służby Bezpieczeństwa. Jakoś tęskno mi było do pracy, która pochłonęła naszą młodość, wyczerpywała zdrowie, godziła jakże często w życie rodzinne, lecz która – mimo wszystko – dawała tyle osobistej satysfakcji.”4

Wyjaśnię, że po odwilży 1956 r pozbywano się szczególnie „gorliwych” towarzyszy z aparatu bezpieczeństwa, ukrywając ich w strukturach zjednoczeń, gdzie dalej pracowali na chwałę socjalistycznej ojczyzny. Jak widać zdarzało się, że szczególnie zasłużeni powracali w późniejszych latach do służby, kiedy uznano, że ich sprawdzone metody mogą się jeszcze przydać. Nie jestem jednak pewien czy to przekonanie podziela działacze antykomunistycznej opozycji, którzy mieli „przyjemność” poznać pana majora osobiście, oraz członkowie jego rodziny, którzy na stronie internetowej, poświęconej genealogii, podają, że krewny był „oficerem polskiego wojska”!!!;-)

Długo zastanawiałem się czy pisząc ten post, upublicznić nazwiska owych bohaterów? Albowiem mimo, iż nakład książki wynosił 30000 egzemplarzy to niewiele z nich dotrwało do dnia dzisiejszego. Znalazłem też w Internecie kilka nekrologów, wymienionych w tej książce funkcjonariuszy w których nieutulone w żalu rodziny piszą, że zmarli byli „oficerami Wojska Polskiego”!!! Wnioskuję, że potomkowie nie są dumni z czynów dziadków i raczej nie chcą się afiszować jako spadkobiercy „ubeków”. Na stronie internetowej IPN znaleźć można dane personalne synów niektórych z tych funkcjonariuszy, którzy w ramach podtrzymywania rodzinnej tradycji również wstąpili w szeregi UB, SB lub MO. Dlatego sobie i wszystkim Polakom życzę by w przyszłości IPN nie musiał do tej listy dopisywać personaliów ich wnuków! Swoją drogą, ciekawe gdzie te wnuki dziś służą???:-)

W 1984 r. rodzinne tradycje służby w UB i MO są jeszcze powodem do dumy, możemy o tym przeczytać w jednym z rozdziałów książki:Obecnie major Ludwik W. jest już na emeryturze. W dalszym ciągu jednak utrzymuje ścisłe kontakty z młodszymi kolegami z aparatu bezpieczeństwa, służąc im swą szeroką wiedzą zawodową i ogromnym praktycznym doświadczeniem. W jego ślady poszedł syn – kpt. Janusz W. jest funkcjonariuszem WUSW w R.”5

Koniec końców litując się nad spadkobiercami, postanowiłem używać imion i pierwszej litery nazwiska, nie podając jego pełnego brzmienia .:-). Na tym na razie kończę, informując, że ciąg dalszy nastąpi niebawem!

1Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s 3.
2Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s 42.
3Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s 43.
4Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s 51.
5Adam Socha „czas gorących serc” KAW Rzeszów 1984 s 76.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz